Miejska legenda, czyli historia czarnej wołgi
Z pewnością znajdą się tacy, którzy będą się silnie wypierać, gdy padnie stwierdzenie, że wszyscy ludzie plotkują.
Nawet jeśli nie robimy tego głośno, to zdarza nam się wyszeptać komuś do ucha najświeższe nowinki z życia sąsiadów, znajomych czy bliskich osób. Nie bez powodu poczta pantoflowa oraz marketing szeptany ciągle dobrze funkcjonują.
Cały ten proces można uznać za fundament wszystkich „urban legends”, czyli miejskich historii, które nierzadko balansują na granicy realizmu oraz paranoi.
W Polsce, tak samo jak w innych miejscach zamieszkanych przez mniejsze lub większe społeczeństwa, istnieje sporo takich opowieści, które bywają przekazywane z pokolenia na pokolenie, czasami jako ciekawostka czy bajka, czasem jako przestroga dla potomnych.
I choć na dźwięk słów „czarna wołga” prawdopodobnie przyjdzie na myśl marka Wołga czy ogólnie motoryzacja, tak właśnie do tego auta, jeżdżącego po miastach – jak mówiono w latach 60. i 70. XX wieku – porywano dzieci. Narodziło się pełno teorii spiskowych, które nie wykluczały udziału wampirów bądź satanistów w całą sprawę, jednak chyba najczęściej podejrzewano duchownych, Żydów, agentów SB czy też komunistów. Ktokolwiek poruszał się po zmroku tym czarnym samochodem o białych oponach lub białych firankach na szybach (w zależności od wersji historii), rzekomo porywał dzieci, by utoczyć z nich krew i wyleczyć nią bogatych Niemców zmagających się z padaczką.
Minęło trochę czasu, a legenda o czarnej wołdze znowu wróciła „na salony”, choć w trochę innym wariancie, ponieważ na przełomie XX i XXI wieku krążyły pogłoski o czarnym bmw. Tym razem w grupie podejrzanych znaleźli się rosyjscy mafiosi, dilerzy narkotykowi oraz sam szatan we własnej osobie. Miało dochodzić nie tyle do porwań, co także do morderstw.
Obecnie opowieść zdaje się umykać ze świadomości ludzi, ale są jeszcze osoby, które doskonale ją pamiętają.